Dlaczego musimy powstrzymać obecne rozlewanie się miast?
Śląsk się rozwija. Widać to jak na dłoni nie tylko w modernizujących się prężnie centrach naszych miast, lecz przede wszystkim na ich rozlewających się po horyzont przedmieściach. Tam właśnie realizują się tak znane nam marzenia o posiadaniu własnego domku z ogródkiem w spokojnej dzielnicy. Przez ostatnią dekadę wielu z nas udało się tą wizję pozornie ziścić. Jednak jak się okazuję zjawisko rozlewania się miast, w naukowej terminologii zwane eksurbanizacją, pociąga za sobą szereg negatywnych skutków ubocznych. Ich rosnąca ilość i amplituda już znacząco niweczy dużą część benefitów wynikających z “życia na obrzeżach”, a perspektywy na przyszłość wcale nie wyglądają różowo.
Zacznijmy od istnego paradoksu. Mimo, że w śląskich miastach mieszkańców ubywa, większość miast fizycznie zwiększa swoją powierzchnię. Ludzie uciekają ze stłoczonych centrów miast na ich peryferie, lub, co gorsza dla miejskiego budżetu, poza ich administracyjne granicę. Można by pomyśleć: świetnie w ten sposób w centrum zrobi się luźniej. Niestety, jest to złudna myśl, gdyż w większości przypadków praca tych ludzi pozostała w tym samym miejscu, podobnie jak np. szkoła ich
dzieci. Stąd po przeprowadzce trzeba codziennie pokonywać co najmniej kilka kilometrów. Idealnym środkiem transportu w takiej sytuacji powinna być komunikacja miejska z autobusem na czele. Jednakże, rozlewanie się miast wiąże się z równoczesnym spadkiem ich gęstości. Obszar miasta się zwiększa, a ilość jego mieszkańców maleje, co widzimy doskonale na Śląsku. W takim wypadku siatka połączeń autobusowych by być wciąż efektywna musi stale się rozrastać, zarówno w długości jak i to w liczbie połączeń, a i tak do każdego mieszkańca się nie dotrze. Z kurczącego się budżetu miasta, coraz większa ilość pieniędzy musi być przeznaczana na opisywaną rozbudowę.
Według dr Jarretta Walkera, australijskiego specjalisty ds. transportu gdy dany mieszkaniec znajduje się w odległości wynoszącej ponad 400 metrów od najbliższego przystanku jego zainteresowanie tym środkiem transportu drastycznie spada. Z pewnością w najbliższym sąsiedztwie samego centrum miasta granica ta jest rzadko przekraczana, lecz wraz z oddalaniem się od niego nie powinno być zaskakujące, że będzie zdarzać się to coraz częściej.
Nic dziwnego zatem w tym, że to wciąż samochód niepodzielnie dominuje na obrzeżach naszych miast. Co więcej nie wybieramy go z lenistwa, lecz z czystej konieczności. Jedyną alternatywą wobec niego jest najczęściej właśnie autobus. Dla przeciętnego mieszkańca przedmieść, podróż nim oznacza co najmniej kilkunastominutową przechadzkę na przystanek, a następnie, w pozytywnym scenariuszu, kilkuminutowe oczekiwanie na pojazd zakończone wciąż dłuższą i mniej komfortową podróżą niż w przypadku auta. Nikt, absolutnie nikt, mający możliwość codziennego podróżowania samochodem nie zrezygnuje z niej dla powyższej męki. To m.in z tego powodu samochody jeszcze długą będą zanieczyszczać nasze powietrze.
Negatywny wpływ na jakość powietrza na przedmieściach mają także stosowane metody ogrzewania budynków. Wśród nich wciąż przeważa węgiel, bądź w lepszym przypadku gaz. Znów czynnikiem warunkującym ten stan rzeczy jest odległość od centrum miasta, a dokładniej odcięcie od jego systemu ogrzewania miejskiego. Może prowadzić to do groteskowej sytuacji, kiedy smog pojawia się także nad dużo mniej zaludnionym obszarem zabudowań na przedmieściach. Gdyby tego było mało, sam proces rozlewania się tkanki miejskiej szkodzi ogromnie środowisku naturalnemu. Powstawanie nowych osiedli domów jednorodzinnych wiąże się z potrzebą podłączenia ich do sieci elektrycznej jak i rurociągów, o samej infrastrukturze drogowej nie wspominając. Wszystkie wymienione wyżej prace głęboko ingerują w lokalny ekosystem trwale go przy tym naruszając. Wyjątkowo niszczycielskie okazują się roboty gruntowe wpływające negatywnie na stan wód gruntowych. W obliczu tych wszystkich minusów łatwo dojść do wniosku, że często wyprowadzka na suburbia kojarząca się u nas z ucieczką do naturalnych wiejskich krajobrazów prowadzi do zniszczenia tejże ukochanej natury.
Warto na chwilkę zostać przy temacie potrzeby rozbudowania infrastruktury miejskiej wynikającej wprost z eksurbanizacji. Trudno nawet mówić o rozbudowie, gdyż jak już wspomniano nowo powstające osiedla, nieraz chaotycznie w szczerych polach, wymagają stworzenia kompletnie nowych połączeń infrastrukturalnych. Koszt tychże inwestycji ponownie spada zrozumiale na miasto, na którym spoczywa najwięcej obowiązków np. doprowadzenie utwardzonej drogi. Mimo, że obserwowany przez ostatnie lata “boom” mieszkaniowy dobiega końca, wiele już gotowych, zamieszkanych budynków od dobrych kilku lat oczekuje na podłączenie ich do sieci rurociągowej bądź na budowę drogi asfaltowej. Te opóźnienia są skutkiem popytu, który przekroczył możliwości wielu miast. Wydaje się, że obecny okres spowolnienia w liczbie oddawanych do użytku budynków może w dłuższej perspektywie czasowej ustabilizować sytuację, tym samym dając władzom miejskim szansę na nadgonienie powstałych zaległości.
Najbardziej kontrowersyjnym z omawianych aspektów jest “patodeweloperka” zbierająca bogate żniwo także na suburbiach. W jej wyniku dochodzi do pogwałcenia różnorodności jakiej oczekujemy od przedmieść na korzyść jej dużo tańszego ujednolicenia. Chyba już każdy w swoim życiu zetknął się z widokiem ciągnących się w nieskończoność rzędów odbitych jak od kalki domów. Dla ceniących sobie ponad wszystko rachunek kosztu do zysku deweloperów użycie jednego projektu domu i powtórzenie go jak najwięcej razy na jak najmniejszym obszarze jest bardzo kuszącą opcją.
Bezpośrednim skutkiem tego jakże opłacalnego i powszechnego manewru jest zanik wartości krajobrazowej danej okolicy. Proces ten znalazł nawet swoją adekwatną nazwę rozsmarowywania przestrzeni miejskiej. Na jego postępowanie w wielu przypadkach wciąż pozwalają lokalne plany zagospodarowania przestrzennego. Słynne osiedla wyłaniające się niczym oazy cywilizacji pośród wiejskich pól są także przejawem luk w obecnych planach i przepisach. Częstotliwość powstawania takich chaotycznych skupisk zabudowy prowadzi do “szczotkowania” tkanki zabudowy miejskiej, czyli jej rozrzuceniu po całej powierzchni miasta, gdzie tylko nadarzy się taka sposobność. Im dłużej te pato-zjawiska będą u nas jak i w całej Polsce tolerowane, tym większe w przyszłości koszty poniesiemy, z czego tymi najgorszymi będą te społeczne.
Z pewnością potrzebujemy pilnych rozwiązań dotyczących nakreślonych wyżej, zresztą tylko pobieżnie, problemów. Zgodnie z poglądem wyrażanym przez większość ekspertów konieczna jest zmiana myślenia nas obywateli na temat mitycznego “domku na przedmieściach”, ponieważ sam fakt jego posiadania nie czyni go od razu funkcjonalnym. By takim każdy z nich mógł się finalnie stać, poważne zmiany musi przejść polskie prawo dotyczące planowania przestrzennego, które nie może dopuszczać dalszego rozwoju wspomnianego rozsmarowywania oraz szczotkowania przez deweloperów.
W tym zakresie potrzebujemy armii kompetentnych ekspertów, którzy opracują szczegółowe, wybiegające w przyszłość plany biorące pod uwagę ich “sustainability”, t.j. równowagę w stosunku do lokalnego środowiska. Musimy także skupić się na edukacji społeczeństwa obywatelskiego właśnie w kategoriach szacunku do przestrzeni, która jakby nie patrzeć jest ograniczonym zasobem, w szczególności tutaj na śląsku. Ostatecznie, wszystkie te zamierzenia będą wymagały ogromnych nakładów finansowych oraz nieprzeciętnego wysiłku społecznego. Odpowiedzialność ta nie może tylko należeć do gmin czy powiatów, zaangażować muszą się także władze naszego województwa, lecz najważniejsze będzie wsparcie państwa. Dużym kamieniem milowym w realizacji tych zamierzeń mogą być fundusze uzyskane z Krajowego Planu Odbudowy, ponieważ proces urbanizacji dotyka zarówno klimatu, gospodarki jak i cyfryzacji.